Z racji 100 wejść na bloga (się podniecam, jak koń marchewką) postanowiłam zamieścić pierwszą część mojego krótkiego opowiadania. O czym? Oczywiście o jeździectwie! Zapraszam do, mam nadzieje, miłej lektury :)
***
Stanowczymi ruchami przejeżdżałam szczotką po jasnosiwej sierści klaczy. Zawsze mnie to uspokajało. Stałam cały czas tyłem do drzwiczek, więc nie mogłam zobaczyć kto jest na zewnątrz przez co podskoczyłam, gdy usłyszałam za sobą odchrząknięcie.
- Yyy… Przepraszam? – odezwał się niepewnie jakiś męski głos z korytarza. Już dawno przyzwyczaiłam się do pomocy osobą, które pierwszy raz są w Grand Horse Academy. Bez zbytniego pośpiechu odwróciłam się, odkładając przy okazji szczotkę i zgrzebło do drewnianej skrzyneczki przy ścianie boksu.
- Pomóc w czymś? – spytałam obojętnym głosem lustrując chłopaka przede mną. Był mniej-więcej mojego wzrostu i nie wyróżniał się niczym, oprócz błękitnych oczu, które nie zrobiły na mnie zbytniego wrażenia. Nie był ubrany do jazdy, więc zapewne przyszedł pierw zająć się koniem lub w ogóle nie przyszedł jeździć.
- Wiesz może gdzie jest pani Moore? – powiedział z lekkim wahaniem, które po chwili zanikło. A to dziwne… Pani Elizabeth Moore była trenerką skoków, którą można było spotkać głównie przy darciu się na jeźdźców na parcourze. Od każdego zaawansowanego koniarza, który u niej pobierał lekcje, można było usłyszeć, że jest cięta jak żyletka.
- Niestety wyszła przed chwilą na trening i wróci zapewne dopiero za jakąś godzinę, może krócej… - odrzekłam bawiąc się skórzanym kantarem Moonlight, który akurat wisiał na haku obok mnie. Mój rozmówca nie był wyraźnie zbytnio tymi słowami zadowolony, bo od razu odszedł mrucząc coś pod nosem. I nawet prostego „dziękuje” nie powiedział! Również nic nie mówiąc wróciłam do czyszczenia kopyt holsztynce, które z racji ładnej pogody wystarczyło przetrzeć i nasmarować puszkę kopytowo. Po skończonym zabiegu wstałam z siana, na którym klęczałam przez jakieś dziesięć minut i poklepałam ją po łopatce, na co zarżała cicho i zarzuciła łbem prawie mnie przewracając.
- Hola, hola! Uważaj na mnie. – zaśmiałam się otrzepując kurz z bryczesów. Teraz wystarczyło osiodłać Moonlight i mogłam w spokoju iść potrenować na ujeżdżalnie, ale chyba wolałam poczekać, aż Camille raczy pojawić się w stajni.
***
Jeśli chcecie dalszą część piszcie w komentarzach!