czwartek, 14 listopada 2013

Hiszpańska Dworska Szkoła Jazdy



  Czyżby odkryto nową rasę latających koni? Nie! Wierzchowiec na zdjęciu pokazuje najtrudniejszą figurę ujeżdżeniową - capriole, która wykonywana jest jedynie w garstce szkół jeździeckich. Jedną z taki szkół jest Spanische Hofreitschule w Wiedniu, czyli po polsku Hiszpańska Dworska Szkoła Jazdy. 
  Jest ona najstarszą akademią jazdy konnej specjalizującej się głównie w dresażu klasycznym. Założono ją blisko 400 lat temu przy dworze Habsburgów, aby umożliwić wyższym sferą naukę jazdy konnej. Jej nazwa pochodzi od koni hiszpańskich, które służyły tam od początku aż po dziś dzień. Jedyną rasą, którą można tam zobaczyć są konie lipicańskie, które są hodowane specjalnie dla akademii w austriackiej stadninie koni w Piber, skąd młode, siwe ogiery trafiają do Hiszpańskiej Dworskiej Szkoły Jazdy. 

środa, 13 listopada 2013

Opowiadanie

Z racji 100 wejść na bloga (się podniecam, jak koń marchewką) postanowiłam zamieścić pierwszą część mojego krótkiego opowiadania. O czym? Oczywiście o jeździectwie! Zapraszam do, mam nadzieje, miłej lektury :)

 ***
Stanowczymi ruchami przejeżdżałam szczotką po jasnosiwej sierści klaczy. Zawsze mnie to uspokajało. Stałam cały czas tyłem do drzwiczek, więc nie mogłam zobaczyć kto jest na zewnątrz przez co podskoczyłam, gdy usłyszałam za sobą odchrząknięcie. 
- Yyy… Przepraszam? – odezwał się niepewnie jakiś męski głos z korytarza. Już dawno przyzwyczaiłam się do pomocy osobą, które pierwszy raz są w Grand Horse Academy. Bez zbytniego pośpiechu odwróciłam się, odkładając przy okazji szczotkę i zgrzebło do drewnianej skrzyneczki przy ścianie boksu.
- Pomóc w czymś? – spytałam obojętnym głosem lustrując chłopaka przede mną. Był mniej-więcej mojego wzrostu i nie wyróżniał się niczym, oprócz błękitnych oczu, które nie zrobiły na mnie zbytniego wrażenia. Nie był ubrany do jazdy, więc zapewne przyszedł pierw zająć się koniem lub w ogóle nie przyszedł jeździć.
- Wiesz może gdzie jest pani Moore? – powiedział z lekkim wahaniem, które po chwili zanikło. A to dziwne… Pani Elizabeth Moore była trenerką skoków, którą można było spotkać głównie przy darciu się na jeźdźców na parcourze. Od każdego zaawansowanego koniarza, który u niej pobierał lekcje, można było usłyszeć, że jest cięta jak żyletka.
- Niestety wyszła przed chwilą na trening i wróci zapewne dopiero za jakąś godzinę, może krócej… - odrzekłam bawiąc się skórzanym kantarem Moonlight, który akurat wisiał na haku obok mnie. Mój rozmówca nie był wyraźnie zbytnio tymi słowami zadowolony, bo od razu odszedł mrucząc coś pod nosem. I nawet prostego „dziękuje” nie powiedział! Również nic nie mówiąc wróciłam do czyszczenia kopyt holsztynce, które z racji ładnej pogody wystarczyło przetrzeć i nasmarować puszkę kopytowo. Po skończonym zabiegu wstałam z siana, na którym klęczałam przez jakieś dziesięć minut i poklepałam ją po łopatce, na co zarżała cicho i zarzuciła łbem prawie mnie przewracając.
- Hola, hola! Uważaj na mnie. – zaśmiałam się otrzepując kurz z bryczesów. Teraz wystarczyło osiodłać Moonlight i mogłam w spokoju iść potrenować na ujeżdżalnie, ale chyba wolałam poczekać, aż Camille raczy pojawić się w stajni.
***

Jeśli chcecie dalszą część piszcie w komentarzach!

wtorek, 12 listopada 2013

Rybie oko

Uważam, że jest to temat dość ciekawy, więc postanowiłam go poruszyć :)

Tzw. "rybie oko" to potoczna nazwa błękitnej tęczówki występującej zarówno u koni jak i u kucy. Często taki kolor oczu uwarunkowany jest srokacizną lub dużymi odmianami na łbie i jest często spowodowany niedoborem melaniny, lecz nie wpływa to negatywnie na wzrok konia. Zazwyczaj biała plama nachodzi na oko powodując jego odmienną barwę.




Zdarzając się jednak czasem delikwenci, którzy posiadają "rybie oko" bez nasunięcia się na nie łaty.




Jeszcze rzadsze jest posiadanie oka częściowo niebieskiego przez nasunięcie się na nie jedynie części łaty.


Za wszelakie błędy teoretyczne przepraszam i jeżeli takowe zauważysz, proszę o powiadomienie mnie o nich w komentarzu.

Ja i Bakerstein

Zdjęcie starawe (no z miesiąc już ma) xD
No i jakość tostera...


Sobotni pobyt u czterokopytnych

  Przedwczoraj udało mi się namówić moją mamę by zawiozła mnie do stajni godzinę wcześniej. Miałam zamiar pomóc coś przy sprzątaniu lub wyprowadzaniu koni na padok, ale załapałam się na... czyszczenie James'a! Kim jest James? Ślicznym, gniadym szetlandem, który ma wręcz prześliczny uśmiech i lubi szczerzyć zęby :D W ten weekend postaram się zrobić mu jakieś zdjęcie i wstawię je.
  Samo szczotkowanie nie było jakieś tragiczne, ale gorzej było z kopytami. Pierw nie mogłam znaleźć kopystki, a później James się na mnie obraził (chyba za to, że nie dałam mu marchewki) i za żadne skarby nie chciał podnosić kopyt. W końcu się jakoś udało i mogłam w spokoju pójść popatrzeć na trening osób jeżdżących przede mną. Jakieś dziesięć minut przed 16 wróciłam z ujeżdżalni do stajni, chwyciłam palcat i toczek i wróciłam do Bakusia.
  Jak zwykle na początku stęp na rozgrzanie, z którym nie było problemu, bo koń szedł dość energicznie. Ale niestety w kłusie było trochę gorzej. Cała energia gdzieś z niego wyparowała i żadna pomoc nic nie dawała. Cóż, bywa... koń też człowiek, swoje humory ma :) Później trochę kłusa ćwiczebnego, w którym coraz lepiej mi idzie, przejścia stęp-kłus, parę wolt, koła i zmiany tempa, w których caaała energia z początku lekcji nagle znów wróciła i Bakerstein zaczął ślicznie trochę wyciągać kłus dzięki czemu koniec lekcji miło minął. Udało mi się w końcu kłusować przez cały czas na dobrą nogę. Na ostatnie parę minut wróciliśmy do stępu, w którym mogłam poćwiczyć stanie w strzemionach, które strasznie mi się spodobało :) Po skończonej jeździe odprowadziłam konia do Kucykolandii (taki wielki chłop, a za towarzystwo ma dwa kuce...). Ściągnęłam mu ogłowie i zaczęłam już podciągać strzemiona, kiedy przyszła jedna z dziewczyn jeżdżących tutaj. Poradziłam mi, żebym szybko ściągnęła mu siodło, bo dziwnie wygląda. Ja zajęta puśliskami rzeczywiście tego nie zauważyłam i zrzuciłam mu z grzbietu siodło. Gdy wychodziłam nadal nie wyglądał dobrze, więc poinformowałam właścicielkę. Nie mam pojęcia co mu było, ale mam nadzieje, że nic poważnego...

piątek, 8 listopada 2013

Sztuka prawidłowego dosiadu

  Na pierwszy prawdziwy post postanowiłam wybrać wątek prawidłowego dosiadu, który tak ciężko na początku naszej przygody z jeździectwem osiągnąć.
  Dobry dosiad jest moim zdaniem najważniejszym czynnikiem, który pozwala nam idealnie zgrać się z koniem. Składa się na niego dużo elementów, które na początku dość trudno razem osiągnąć. Podstawową jest prostowanie pleców, dzięki czemu uwypukla się nasza klatka piersiowa. Nie możemy być zbyt napięci, ponieważ możemy wtedy przekazywać koniu błędne sygnały. Mięśnie pleców powinny być napięty tylko na tyle, by mogły utrzymywać wyprostowany kręgosłup. Kolejne są ręce. Powinny być zamknięte w pięść, lecz nie zaciskające się. Wodza ma przechodzić pomiędzy małym, a serdecznym palcem, przez wnętrze dłoni i uchodzić na zewnątrz pomiędzy palcem wskazującym, a kciukiem, który tworzy rodzaj "daszka" nad pięścią. Ręce nie mogą wyginać się na zewnątrz, ani do wewnątrz. Wraz z przedramionami, tworzą prostą linię względem wodzy, dzięki czemu utrzymujemy lepszy kontakt z pyskiem. Opieramy się na kościach kulszowych, pilnując, by nie przenieść ciężaru ciała na kość ogonową, czy łonową. Pośladki muszą być rozluźnione, tak jak całe ciało jeźdźca. Biodrami podążamy za ruchem konia, siedząc w najgłębszym miejscu siodła. Jest to bardzo ważne i stanowi podstawowe kryterium wygodnej jazdy (inaczej będziemy się obijać o siodło). Głowa powinna być zwrócona na wprost, nie przekrzywiona w żadną stronę. Wzrok należy kierować ponad uszami konia. Wnętrze ud musi być lekko skierowane do wewnątrz, a uda odchylone jak najbardziej do tyłu, bez odrywania kości kulszowych od siodła. Pięty są najniższym punktem ciała jeźdźca siedzącego na koniu. Ich położenie wynika z ustawienia łydek. Łydki tworzą z udami kąt 90 stopni. Są przyłożone do boków konia i cofnięte do tyłu, co umożliwia lekki kontakt z ciałem konia. Ich dolna część leży nieco za popręgiem. Barki mają być rozluźnione, skierowane nieco do tyłu, w celu wysunięcia do przodu klatki piersiowej. Ramiona znajdują się przed pionem. Stawy łokciowe lekko przylegają do tułowia. Położenie kolan jest zależne od ustawienia ud. Powinny leżeć nisko i płasko przylegać do siodła.
Łydki tworzą z udami kąt 90 stopni. Są przyłożone do boków konia i cofnięte do tyłu, co umożliwia lekki kontakt z ciałem konia. Ich dolna część leży nieco za popręgiem.
  Na dzisiaj to już koniec :)

czwartek, 7 listopada 2013

Pierwszy post

Hej!
Od paru dni zaczęłam przeglądać różne blogi o jeździectwie, koniach lub jeździe konnej, więc sama zdecydowałam się poprowadzić trochę takiego bloga :) Będzie tu trochę opisów moich własnych jazd i różne teksty (które będę się starała sama pisać), no i czasami wstawię jakieś zdjęcie ciekawego konia.
  Dobra, to może trochę o moim jeździectwie...
Mam na imię Kinga i z końmi mam do czynienia dopiero od niedawna. Chyba odkąd pamiętam lubiłam i interesowałam się końmi. Nie była to wielka miłość, ani nic podobnego, po prostu się nimi trochę interesowałam. W te wakacje rozmawiałam z moją koleżanką, która jeździ konno już ponad 6 lat i temat zeszedł na jeździectwo. Szczerze, to trochę jej zazdrościłam, ale nagle ona wpadła na pomysł bym ja również się zapisała na jazdę. Zadzwoniłam do mamy i... udało się! W weekend miałam pojechać do stajni spytać się o lekcję. Udało się, wszystko ładnie, pięknie, na konia miałam wsiąść za dwa tygodnie i wtedy przypomniało mi się, że przecież za tydzień miała wyjechać na pół miesiąca na kolonię za granice, więc lekcję odwołano. Doczekałam się jej dopiero w ostatnio weekend wakacji, bo za gorąco, bo instruktorka wyjechała na zawody, bo coś. Przyjechałam do stajni trochę zestresowana, ale szybko się rozkręciłam. Na pierwszą lekcję dostałam piękną, bułaną klacz fiorda o imieniu Samba. Po jakiś dwóch tygodniach przesiadłam się na gniadego wałacha sp - Bastiona i na nim jeździłam kolejne dwa tygodnie, aż w końcu spotkałam moją końską miłość - Bakersteina (pierw przechrzciłam go na Diler, ale to inna historia :D). Jest on cudownym skarogniadym ogierem ukraińskim z gwiazdką na czole i jeżdżę na nim w każdym tygodniu.
  Teraz mój staż jeździecki wynosi 3 miesiące (w porównaniu do niektórych to malutko), jeżdżę do weekend, mam opanowany już kłus anglezowany i trenuje ćwiczebny i w półdosiadzie. Jak na taki trening jeżdżę według mojej instruktorki naprawdę dobrze i zapewne na początku następnego roku pojadę w pierwszy teren.
 
To już chyba na tyle... Będę starała się pisać dość często by nie było zastoju :)